sobota, 27 kwietnia 2013

Berlin: Hard Rock Cafe

Chyba dotychczas nie zdarzyło mi się pisać o jakimś lokalu dwa razy. No dobra, nie piszę o tym samym lokalu, bo Hard Rock diametralnie różni się zależnie od lokalizacji. I nie mówię tu tylko o wystroju, na który, jak wiadomo, składają się pamiątki po wielkich gwiazdach rocka. Berliński nas nie zawiódł: kurtka Tony'ego Iommi, gitara Hendrixa, acustyk Claptona i gitara wykonana z fragementu muru berlińskiego.

Zestaw dań wybrałem bardzo samozachowawczo. Najpierw chciałem spróbować lokalnego Currywurst Burger, czyli kanapkę z (nie)sławną kiełbasą curry, jednak wizja burger pozbawionego wołowiny... Dlatego, zdecydowałem się na Santa Fe Spring Rolls na początek, oraz California Burger, jako danie główne. Zestaw identyczny z tym, jaki zwykle biorę w Warszawie, co pozwoliło mi dokonać porównania franczyz.


Jeśli o przystawkę chodzi, nie widziałem różnic. Tak samo pyszne, jak warszawski odpowiednik, sajgonki wypełnione serem, szpinakiem, czerwoną fasolą i jalapeno, stanowią jedną z moich ulubionych przystawek. Może były odrobinę mniej pikantne, kosmetyczna różnica.

Co do burgera, różnica była diametralna. Więcej sosu, mięso niemal surowe w środku (poprosiłem o medium), mocniej doprawione. Sos kremowy, bardziej w stronę majonezu, niż dipu. Trudno powiedzieć, która wersja bardziej mi odpowiada, jednak widać tu, jak wiele zależy od szefa kuchni, nawet przy tym samym przepisie i składnikach.

Berliński Hard Rock ma niepowtarzalny klimat, świetną, sprawną obsługę i zdecydowanie zbyt wiele klientów. Cóż, tego typu miejsca są skazane na sukces, choćby przez "ślad" pozostawiony przez wszystkich Rock'n Roll'owców.



Wejście.


Czerwone jak piekło ;)


A w środku anielska łagodność.


Dude, where is my car?


Santa Fe Spring Rolls.


California Burger.


California.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz