Zestaw dań wybrałem bardzo samozachowawczo. Najpierw chciałem spróbować lokalnego Currywurst Burger, czyli kanapkę z (nie)sławną kiełbasą curry, jednak wizja burger pozbawionego wołowiny... Dlatego, zdecydowałem się na Santa Fe Spring Rolls na początek, oraz California Burger, jako danie główne. Zestaw identyczny z tym, jaki zwykle biorę w Warszawie, co pozwoliło mi dokonać porównania franczyz.
Jeśli o przystawkę chodzi, nie widziałem różnic. Tak samo pyszne, jak warszawski odpowiednik, sajgonki wypełnione serem, szpinakiem, czerwoną fasolą i jalapeno, stanowią jedną z moich ulubionych przystawek. Może były odrobinę mniej pikantne, kosmetyczna różnica.
Co do burgera, różnica była diametralna. Więcej sosu, mięso niemal surowe w środku (poprosiłem o medium), mocniej doprawione. Sos kremowy, bardziej w stronę majonezu, niż dipu. Trudno powiedzieć, która wersja bardziej mi odpowiada, jednak widać tu, jak wiele zależy od szefa kuchni, nawet przy tym samym przepisie i składnikach.
Berliński Hard Rock ma niepowtarzalny klimat, świetną, sprawną obsługę i zdecydowanie zbyt wiele klientów. Cóż, tego typu miejsca są skazane na sukces, choćby przez "ślad" pozostawiony przez wszystkich Rock'n Roll'owców.
Wejście. |
Czerwone jak piekło ;) |
A w środku anielska łagodność. |
Dude, where is my car? |
Santa Fe Spring Rolls. |
California Burger. |
California. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz