wtorek, 17 września 2013

Nowy Jork: Old Traditional Polish Cuisine

www.facebook.com/pages/Old-Traditional-Polish-Cuisine/315496671902708

Podczas mojej wizyty w Nowym Jorku napotkałem masę (zyskujących na popularności także i w Polsce) food trucków. Na tle dość monotonnej, zdominowanej przez burgery, tacosy i hot dogi masy, wyróżnia się swojski akcent, jakim jest Old Traditional Polish Cuisine. Miałem przyjemność rozmawiać z właścicielem i pomysłodawcą.

DDN: Polacy w Nowym Jorku?

OTPC: Przemek jest z Warszawy, ja z Nowego Sącza, jako pierwsi w NY chcieliśmy promować polskie jedzenie na Manhattanie. Należymy do New York Food Truck Association, którego CEO jest David Webber. Zawsze chciałem mieć karczmę regionalną na Manhattanie - po kilku latach przygotowań cel został osiągnięty. Pierwszy food truck z tradycyjną kuchnią polską jeździ po pięciu dzielnicach NY.

DDN: Jaką popularnością cieszy się kuchnia polska?

OTPC: Bardzo dużą. Życzę każdemu takiego startu, jaki nas spotkał. Jasne, że bywa różnie - dzisiaj jest lepiej, jutro gorzej - inna pogoda, inne miejsce, ale frekwencja jest coraz lepsza. Najważniejsze, ze ludziom smakuje jedzenie. Niedawno dzwoniono do mnie z Rockefeller Center, rozmawialiśmy o stałym cateringu. Jesteśmy w trakcie realizacji współpracy z firmami Food To Eat, Cater2 Me. W planach jest też otwarcie strony internetowej, gdzie kupić będzie można różne polskie produkty.

DDN: Co cieszy się największą popularnością?

OTPC: Bardzo dużo ludzi zna pierogi i kiełbasę, cieszą się, że na Manhattanie są dostępne. Sporo klientów, którzy do nas przychodzą ma polskie korzenie, pracują na fajnych stanowiskach w rożnych firmach i zawsze powtarzają, że w końcu doczekali się polskiego food trucka… Od pierwszego października  klientelę zdominują studenci Columbia Univeristy oraz NYU. 

DDN:Skąd pomysł na biznes?

OTPC: Zawsze chciałem zrobić coś na Manhattanie, jednak ceny czynszu - dwadzieścia tysięcy, trzydzieści tysięcy... I tylko jedno miejsce! Dzięki mobilności food trucka mamy wiele lokalizacji np. Midtown, FiDi, Dumbo, docieramy do każdego klienta, do różnych narodowości. Celem numer jeden jest promować polską kulturę, kuchnię, regionalne produkty, oraz dotrzeć do jak największej liczby ludzi. Stawiamy na wysoką jakość oraz tradycyjny smak.

DDN: A co w cateringu?

OTPC: Pierogi z mięsem, ziemniaki z serem, kapusta z grzybami, szpinak, ogórek, grillowana kiełbasa. W przyszłości catering będziemy chcieli rozbudować o inne regionalne i tradycyjne polskie dania: gołąbki, czerwony i biały barszcz, schabowy, karkówka, pączki, makowiec czy babkę piaskową.



Spróbowaliśmy zestawu lunchowego, w którego skład wchodziła kiełbasa, pierogi, oraz soczysty ogórek małosolny, a wszystko to podane z pikantną musztardą. Jak przystało na kuchnię polską - sycąco, tłusto i smakowicie. Wspaniała alternatywa dla małych i nijakich hot dogów. Jeśli przebywacie "zagranico", to OTPC może przenieść Was za ocean do kraju absurdów, znanego jako Poland.




czwartek, 15 sierpnia 2013

Nowy Jork: Wendy's i przemyślenia na temat amerykańskiej diety.

"Jeśli tylko będziesz w Stanach, musisz spróbować burgerów Wendy's, są świetne!"

Gdyby zastąpić logo uśmiechniętej, rudej dziewczynki z warkoczykami, która nieodmiennie kojarzy mi się z Pippi Pończoszanką, i wstawić logo McDonalda, nie widziałbym różnicy. Lokale są tak samo urządzone, jedzenie bliźniaczo podobne, sposób obsługi nie odbiega od fast foodowego standardu. A jednak, pełno tu ludzi, ba! Polacy, którzy w Stanach bywali, gorąco miejsce polecają.
Czemu?
Może dlatego, że trawa w obcym ogródku wydaje się zieleńsza - u nas Wendy's nie doświadczymy. Burger, poza trzema mięsnymi warstwami czego w McDonaldzie nie ma, był baaardzo typowym jedzeniem śmieciowym: ociekającym tłuszczem, z seropodobną masą rozsmarowaną na nędznym skrawku sałaty. O frytkach nawet nie piszę, nie chcę wracać do złych wspomnień. Dzięki coli, udało mi się przełknąć pół paczki.

Ok, wiemy czemu polecają to miejsce obcokrajowcy - bo to nowość, odmienność, oryginalność. Jednak co sprawia, że jadają tu Amerykanie? To skłania do głębszej refleksji, na temat fastfoodu ogólnie. Na początek słowo o dolarze - minimalna płaca w Nowym Jorku to 7 dolarów za godzinę. To sprawia, że dolara przeciętny Amerykanin traktuje tak, jak my złotówkę. W Wendy's, Donaldzie czy innym KFC, spory zestaw kosztuje dziesięć dolców, podczas gdy restauracje z jedzeniem "naturalnym", co oznacza po prostu normalne żarcie, są trzykrotnie droższe. Wybór jest prosty, szczególnie jeśli doda się wszystkie ulepszacze smaku oraz prędkość, z jaką można zjeść w FAST foodzie. Bo w restauracji "naturalnej", nie tylko zapłacisz jak za zboże, to może jeszcze nie zasmakować (żaden neuroprzekaźnik nie oszuka Twojego mózgu)!

Nie mówię, że nie ma tu dobrego, wartościowego street foodu, czy że nie ma tanich, dobrych restauracji. Po prostu ciężko je znaleźć, a dużo osób zamiast eksperymentować, woli udać się do znanej sieciówki. Jeśli znajdę chwilę, postaram się powrzucać adresy restauracji polecanych przez świadomych zawartości swojego talerza Amerykanów.
Zestaw.
Nie wygląda źle. Pozory.

wtorek, 7 maja 2013

Kraków: Nie lubimy: Pizzeria Boom

Na pewno znacie to dotkliwe, i wszechogarniające uczucie, gdy podczas weekendowych maratonów imprezowych nagle dopada was głód tak wielki, że najchętniej zjedlibyście wszystko, co tylko istnieje na świecie. W jednym zdaniu pojawiają się wtedy zestawienia takich potraw, które normalnego człowieka (i czasem po fakcie i nas samych) przyprawiłyby o dotkliwy ból brzucha. Nam przytrafiło się to kilka dni temu, gdy odwiedzaliśmy Kraków. Po kilku wypitych piwach, zaczęliśmy marzyc o ilościach jedzenia (oczywiście najchętniej niezdrowego), jakie w normalnej sytuacji spokojnie wystarczyłoby nam przynajmniej na miesiąc. Jak przystało na porządną majówkę, deszcz padał niemiłosiernie, do tego było strasznie zimno, wiec wyjście na miasto w poszukiwaniu lokalu było ostatnia rzeczą, na jaka mieliśmy ochotę. W takiej sytuacji pozostaje tylko jedno wyjście - jedzenie na telefon.

Poszukiwania idealnego lokalu, w którego to menu zawierałaby się każda z naszych zachcianek, a do tego dowiózłby je, wprost do naszych niecierpliwych rączek, trwały bardzo długo. Nie wiem, czy powodem tego było to, że nasze zachcianki zmieniały się z prędkością światła, czy też to, że znajdowaliśmy się na Nowej Hucie, i szukaliśmy lokalu znajdującego się w pobliżu.

W końcu, zdecydowaliśmy się złożyć zamówienie w Pizzerii Boom. Padło na zamówienie makaronu z brokułami i kurczakiem, a nasi znajomi zechcieli frytki, i zestaw obiadowy z  kotletem schabowy. Dowozowi nie można nic zarzucić - jedzenie dostaliśmy szybko (choć czas po alkoholu staje się bardzo względny) i od razu zaczęliśmy pałaszować nasze porcje. 
Po dosłownie jednym gryzie cały nasz głód znikł. Było to najgorsze jedzenie, jakie jedliśmy w życiu (przyznali to wszyscy). Frytki wyglądały niezjadliwie i dokładnie tak samo smakowały. Białe niedosmażone flaczki. Kotlet, jak to powiedziała nasza znajoma, nie za bardzo przypominał w smaku mięso. 
Niestety, nawet spora ilość alkoholu nie mogla zabić smaku makaronu z brokułami. Rozgotowane kluski, wodnisty sos i kurczak bez smaku tworzyły niezjadliwe połączenie.
Z całego zamówienia, tylko kotlet wylądował w żołądku - reszta niestety w koszu na śmieci.

Ta pasta nie zasługuje nawet na ostre zdjęcie.

Ach, te zdjęcia z komórki.

Frytki blade, jak coś bardzo bladego.

sobota, 27 kwietnia 2013

Berlin: Hard Rock Cafe

Chyba dotychczas nie zdarzyło mi się pisać o jakimś lokalu dwa razy. No dobra, nie piszę o tym samym lokalu, bo Hard Rock diametralnie różni się zależnie od lokalizacji. I nie mówię tu tylko o wystroju, na który, jak wiadomo, składają się pamiątki po wielkich gwiazdach rocka. Berliński nas nie zawiódł: kurtka Tony'ego Iommi, gitara Hendrixa, acustyk Claptona i gitara wykonana z fragementu muru berlińskiego.

Zestaw dań wybrałem bardzo samozachowawczo. Najpierw chciałem spróbować lokalnego Currywurst Burger, czyli kanapkę z (nie)sławną kiełbasą curry, jednak wizja burger pozbawionego wołowiny... Dlatego, zdecydowałem się na Santa Fe Spring Rolls na początek, oraz California Burger, jako danie główne. Zestaw identyczny z tym, jaki zwykle biorę w Warszawie, co pozwoliło mi dokonać porównania franczyz.


Jeśli o przystawkę chodzi, nie widziałem różnic. Tak samo pyszne, jak warszawski odpowiednik, sajgonki wypełnione serem, szpinakiem, czerwoną fasolą i jalapeno, stanowią jedną z moich ulubionych przystawek. Może były odrobinę mniej pikantne, kosmetyczna różnica.

Co do burgera, różnica była diametralna. Więcej sosu, mięso niemal surowe w środku (poprosiłem o medium), mocniej doprawione. Sos kremowy, bardziej w stronę majonezu, niż dipu. Trudno powiedzieć, która wersja bardziej mi odpowiada, jednak widać tu, jak wiele zależy od szefa kuchni, nawet przy tym samym przepisie i składnikach.

Berliński Hard Rock ma niepowtarzalny klimat, świetną, sprawną obsługę i zdecydowanie zbyt wiele klientów. Cóż, tego typu miejsca są skazane na sukces, choćby przez "ślad" pozostawiony przez wszystkich Rock'n Roll'owców.



Wejście.


Czerwone jak piekło ;)


A w środku anielska łagodność.


Dude, where is my car?


Santa Fe Spring Rolls.


California Burger.


California.

środa, 17 kwietnia 2013

Berlin: Steakhouse

10-20 Euro
 
Uwielbiam podróżować.
Nieważne, czy jest to wyjazd służbowy, odwiedziny u znajomych czy zorganizowana wycieczka, zawsze wynoszę coś nowego, nie tylko kulinarnie. Przez bezsenność często zdarza mi się włóczyć nocami po nowych miastach, wypatrując ciekawostek i miejsc wartych odwiedzenia. Tak natknąłem się na niepozorny szyld miejsca, którego smak miał zdefiniować moją wizytę w Berlinie.

Ciemne wnętrze, ubogi wystrój, uwijający się jak w ukropie kelnerzy, masa ludzi. Piwo i wołowina obecne na każdym stoliku. Przejdźmy do rzeczy.
Zacząłem od zupy. Chilli Con Carne, meksykańska zupa z mielonej wołowiny, czerwonej fasoli, papryki i, ku zaskoczeniu wszystkich, chilli. Może dziwny wybór, jak na steakhouse, ale nie pożałowałem! Ostre jak diabli, za to niebo w ustach! Jedną ręką ocierałem pot, skraplający się na czole, drugą nabierałem łyżkę za łyżką pikantnego specjału. Poza standardowym składem, poczułem dodatek pomidorów, oraz innych przypraw, najmocniej kminku.

Na główne danie wybrałem stek z polędwicy wołowej. Świetny, o mocno przypieczonej skórce i jednolitym, średnio wypieczonym wnętrzu, którego smak nosił delikatną sugestię krwistości. Do tego sos pieczarkowy, delikatnie wyciągnął z mięsa to, co najlepsze. Była możliwość zamówienia małego (140g), bądź dużego (280gr) steku. Zdecydowałem się na duży, co było trafną decyzją, bo nigdy wczesniej nie zdarzyło mi się tak szybko, pochłonąć coś tak wielkiego! Świetnym dodatkiem był pieczony ziemniak, klasyka gatunku. 

Moja towarzyszka zdecydowała się na kawałki polędwicy z warzywami i ryżem. W porównaniu z moim stekiem danie nie zachwycało. Troszeczkę za słone, a mięso, pomimo, że była to polędwica, nie miało tak wyraźnego smaku. Smażenie w kawałkach sprawiło, że mięso było zdecydowanie zbyt mocno przysmażone, jak na mój gust.

Podróżując warto ryzykować, nawet jeśli z zewnątrz lokal wygląda, jakby zatrzymał się w latach '80. Smak steku pozostanie ze mną na długo, a przy następnej wizycie w Berlinie z pewnością odszukam to miejsce, żeby ponownie zakosztować niemieckiej, mięsnej prostoty.

Niepozorny szyld.

Chilli Con Carne - znacznie lepiej wygląda, niż smakuje.

Pieczywo z masłem czosnkowym.

Stek! Hell yeah!

Pieczony ziemniak.

Kawałki polędwicy z warzywami.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Berlin: Dunkin Donuts

Co się dzieje, gdy w siedzibie GPW następuje rozłam? Gdy Założyciel jest w niezgodzie z Nadworną Hejterką?
Get ready to rumble!

D: Są firmy, które trafiają do Kraju nad Wisłą i zdobywają nasze serca szturmem. Niestety, z Dunkin Donuts tak nie było. Polacy woleli tańsze, ociekające tłuszczykiem lokalne pączusie, od chemicznie kolorowych, ale przepysznych, amerykańskich odpowiedników. Szeroka gama smaków, wersje z nadzieniem, bez nadzienia, ciasto zwykłe, bądź czekoladowe... Historia franczyzy sięga 1946, a wciąż przybywa nowych deserów. 

A: Gdy usłyszałam, że w planie jest recenzja DD, od razu przypomniała mi się zeszłoroczna wyprawa do Berlina. Przed samym powrotem do Polski, w godzinach rannych, na horyzoncie pojawiło się DD.
Jako że właśnie poczułam pierwszy głód, wkroczyłam do tego lokalu - jak do słodkiego królestwa, oczarowana natłokiem barw, różnorodnością smaków oraz wyglądem donatów. 
Pamiętam jak dziś, że z przyjaciółką miałyśmy świetną zabawę wybierając pączki, które chciałyśmy koniecznie skonsumować (było to niesamowicie trudne zadanie, gdyż każdy kolejny wyglądał piękniej i bardziej smakowicie od poprzedniego).
W końcu, po kilkudziesięciu minutach spędzonych prz ladzie wybór padł na wspaniałego, niebieskiego pączusia z małymi jajeczkami na górze. Nie zważając na rozbawione spojrzenie kasjerki, pałaszowanie rozpoczęłam tuż po dostaniu go w swoje ręce. Po gryzie jednak ochota zupełnie mi przeszła. 
Pączek w smaku był bardzo słony, ciasto było suche, a nadmiernie słodki lukier kompletnie nie pasował do reszty. Jajeczek też nie zdołałam przełknąć, gdyż był to sam cukier. Spojrzałam na to małe arcydzieło kompletnie zawiedziona, nie mogąc pojąć jak coś tak pięknego może być aż tak niedobre. Dzień wcześniej, w podrzędnym sklepie osiedlowym kupiłam za niecałe 1 euro najlepszego donata, jakiego jadłam do tej pory, więc po renomie i cenie tych pączków spodziewałam się, że będą jeszcze smaczniejsze. Niestety, zawiodłam się niesamowicie, i szybko moje nogi nie postaną ponownie w tym lokalu.

D: DD pierwszy raz spróbowałem jako dziecko, podczas podróży zagranicznej, nawet nie pamiętam dokąd, ale od tamtych czasów kojarzą mi się z zachodnimi słodkościami. Nie biorę odpowiedzialności za każdego, pojedynczego donata, ale jestem pewien, że gdybyś dała im jeszcze jedną szansę, znalazłabyś coś dla siebie. Pączki na pewno nie są zdrowe, a tabela kaloryczności może doprowadzić do palpitacji serca niejednego dietetyka. Cóż, nie można mieć wszystkiego.


Czy coś tak pięknego, może być niedobre?

niedziela, 14 kwietnia 2013

Berlin: Vapiano

do 10 Euro
www.vapiano.de

Restauracja włoska na skalę fast fooda? Da się zrobić.
Vapiano to uwielbiana przez młodych Berlińczyków restauracja, w formie: zamów, weź do stolika, zapłać później. Przez niezliczone tłumy nie byłem w stanie zrobić zdjęcia wnętrza, przynajmniej nie bez mrowia głów i pleców. W tym przypadku, popularność jest zasłużona.

Na przystawkę zdecydowałem się na Vitello Tonato, cielęcine w sosie tuńczykowym z kaparami. Cienko pokrojone plastry, sos wyciągający smak pieczeni, świetna kompozycja. Podane z chlebem, który niekoniecznie mi do tego pasował. 
Po tak dobrym starcie, czas na makaron - tym razem Curry All'Anatra, kaczka z warzywamy w sosie curry. Do tego przystrojenia, można było wybrać ulubioną pastę, oczywiście zdecydowałem się na wersję "dunkel", mając na myśli pasta nero di seppia (barwioną atramentem ośmiornicy, min dostępną Dziurce, znaną jako maczaron). Jakie rozczarowanie mnie spotkało, gdy dostałem makaron gryczany! Po części muszę winić swój zubożały niemiecki, ale nazwa była co najmniej dwuznaczna. Sos trochę mdły, za to kaczka w bardzo dobrym stylu, kurchutka. 
Moja towarzyszka wybrała pizzę L'acacia, z szynką parmeńską, figami i syropem akacjowym. Co za połączenie! Słodkawy sos, powstały z połączenia tradycyjnego sosu pomidorowego ze słodkim Akazienhonig był świetny, choć oryginalny. Nie wyobrażam sobie kogoś, kto przeszedłby obok tego połączenia obojętnie - kochaj, lub rzuć.

O obsłudzę nie piszę, bo praktycznie jej nie ma. Zamawiamy przy ladach, jedzenie zabieramy do stolika sami. Lokal jest ładny, wystrój spójny, jednak oczywistym jest, że urządzony został z myślą o obsłudze dużej liczby gości naraz. Jedzenie polecam, jednak jeśli cierpisz na agarofobię, lub po prostu nie lubisz tłumów, nie polecam, zwłaszcza w godzinach szczytu.

Wejście.
Vitello Tonato.

Pizza L'acacia.

Curry All'Anatra.