poniedziałek, 25 marca 2013

Śląsk: Hana Sushi


Podróże kształcą, a zwłaszcza te kulinarne.

Zdjęcia mogłyby sugerować wyprawę do Japonii, co nie byłoby dalekie prawdzie, ponieważ tym razem odwiedziliśmy Śląskie Hana Sushi, umiejscowione na terenie Silesia Cinty Centre. Można powiedzieć, że jesteśmy lekko  - znamy tę restaurację od samego otwarcia, i wiemy, jak dobre sushi (i nie tylko) maja w ofercie. Pomimo tego recenzja będzie tak sprawiedliwa, jak tylko to jest możliwe.

Na przystawkę wybrałem złoty standard - Age (agedashi) Tofu, typowo japoński sposób na podanie tofu. Kinugoshi (twarde tofu) panierowane w mące ziemniaczanej. Na górze znajdują się skwierczące wiórki katsuobushi. Niestety, te ostatnie pochodziły z nowej dostawy, i nie zwijały się tak ładnie, jak zwykle. Do tego były suche i twardawe.

Moja towarzyszka wybrała zupę z łososia z dodatkiem tofu. Bazą dla niej nie było miso, więc można ją polecić wszystkim fanom "bezpieczniejszych" smaków.  Delikatny łosoś rozpływał się w ustach, a napar miał piękny, przypominający rosół, kolor.

Przejdźmy do najważniejszego - sushi!
Postanowiłem spróbować zamerykanizowanej wersji maki, California Gold. Owinięty łososiem, przystrojony kawiorem, z paluszkiem krabowym i serkiem California w środku, był idealny dla bardziej zachodniego podniebienia.
Druga porcja, to prawdziwy rarytas. Maki z łososiem w tempurze ! Tempura to zaadaptowane przez Japończyków, a przywiezione przez Portugalskich misjonarzy ciasto naleśnikowe. Smażone na głębokim oleju, otula pokarm specyficzną "mgiełką". Zanużone w nim maki wyciągnęły na wierzch świetny smak łososia, a przystrojenie ze smażonego ryżu, dodało kompozycji unikatowego charakteru.

Hana Sushi to miejsce, do którego chętnie wracam. Niestety, franczyza nie wszędzie radzi sobie tak dobrze, jak w Katowicach. Warszawska, znajdująca się obok CH Arkadia, oferuje znacznie gorsze jakościowo usługi. Może to ze względu na mniejszy metraż, większą rotację klientów? Nie wiem, ale dotychczasowe wizyty utwierdziły mnie w przekonaniu, że Katowicka Hana Sushi jest jedną z moich ulubionych "suszarni".
Age Tofu
Zupa z łososia

California Gold Maki

Łososiowe Maki w Tempurze

Kraków: Taco Mexicano


Uwielbiam kuchnię meksykańską.
Nie lubię za to kuchni pseudo-meksykańskiej, jakiej niestety jest pełno - bo łatwiej trafia w konsumenckie gusta, lepiej się sprzedając. Na szczęście, Taco jest jednym z tych miejsc, gdzie nawet przy minus trzynastu stopniach i panującej zamieci, możemy zakosztować meksykańskiego słońca.

Przesympatyczny kelner polecił mi dania z menu sezonowego, co okazało się nie lada wyzwaniem, ponieważ każda propozycja wydawała się godna uwagi. Zdecydowałem się na zupę rybną na rozgrzanie zmarzniętych kości i był to strzał w dziesiątkę. Dość pikantny napar o mocnym aromacie, miał wyczuwalne nutki krewetek oraz fish sauceu. Smak można było doprawić podaną na boku cytryną, szczypiorkiem, bądź ognistą papryką.
Obok dań sezonowych, restauracja oferuje spory wybór małych przystawek - tapas. Spróbowałem sera koziego w bakłażanie. Podany na zimno,  Niby nic, a cieszy, choć nie mogę potraktować tego jako pełnoprawnej przystawki.

I wreszcie dania główne, burrito z mięsem, oraz enchillada z polędwicą wieprzową. Burrito należało do najlepszych, jakie jadłem, utrzymując równowagę pomiędzy pikantnym mięsem, a neutralną kukurydzą i pastą z fasoli. Dwie sałatki z kapusty, podane do dania miały lekko słodki charakter, idealnie uzupełniający posmak, pozostały po zupie rybnej. Enchillada nie wywołała we mnie już takiego zachwytu, wciąż pozostając dobrą.

Wystrój knajpy nie powala, za to miła obsługa gwarantuje dobry klimat. Polecam rezerwację stolika w ostatniej, trzeciej sali, gdzie zdecydowanie jest najprzyjemniej. Przy najbliższej wizycie w dawnej stolicy Polski na pewno tak zrobię, ponownie zagłębiając się w ten regionalny Meksyk.




Kraków: Pod Wawelem


Podczas wizyty okołoświątecznej w Krakowie, odwiedziłem kuzyna warszawskiego U Szwejka oraz Podwale 25 - Pod Wawelem. Świetnie umiejscowiona restauracja, wystrojem oraz zawartością menu mocno przypominająca wcześniej wspomniane miejsca. Przestronna restauracja z drewnianymi stołami i ławami, już z zewnątrz zachęca przyjemnym, na wpół przeszklonym pawilonem. Szkoda, że ta atrakcja została zrujnowana ocieplaniem w postaci paskudnych lamp grzewczych.

Ale przejdźmy do konkretów! Na przystawkę, klasycznie, zdecydowałem się na carpaccio. Pierwszy minus -  nie zaoferowano mi świeżo mielonego pieprzu, jednak dałem mu szansę. Było go mniej, niż w warszawskich restauracjach, jednak jakość pozostała wysoka - cienko krojona wołowina o delikatnym smaku.
Dania główne - stek z wołowiny argentyńskiej oraz pierogi z kapustą i grzybami. Stek mnie rozczarował. Pomimo dobrej jakości mięsa, brakowało przypraw, masło czosnkowe nie wystarcza, by nadać mięsu charakter. Do tego warzywa z mrożonki, oraz suche kawałki ziemniaków. Nie polecam.
Pierogi znacznie lepsze, choć nie zostałem poinformowany o tym, że są smażone. Zwykle, gdy zamawiam "tradycyjne" pierogi, spodziewam się gotowanych. Na szczęście, podane z kapustą były najlepszym aspektem obiadu.

Jakiś czas temu pisałem o pogarszającej się jakości "Szwejka". Tym razem było nieco lepiej, gdyby nie fiasko ze stekiem. A szkoda, bo stęskniony jestem za tego typu kuchnią.